czwartek, 18 maja 2017

Nic do stracenia. Początek - Kirsty Moseley


W dniu szesnastych urodzin Anna Spencer bawi się w klubie ze swoim chłopakiem. Wyjątkowy wieczór szybko się kończy, a poznany przypadkiem Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków, zamienia kilka lat jej życia w piekło.

Dzięki jej zeznaniom Carter zostaje skazany, ale z więzienia wciąż wysyła listy z pogróżkami. Ojciec Anny, wpływowy senator i kandydat na prezydenta, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo.
Ochroną Anny zajmie się przystojny komandos, Ashton Taylor. Aby nie wzbudzać podejrzeń, ma udawać jej chłopaka. Cierpliwie stara się sprawić, by pokonała dręczące ją koszmary i pogrzebała przeszłość. Anna zaczyna czuć się bezpiecznie, a udawanie zakochanych powoli przestaje być grą.
Jednak kolejne dni przynoszą złe wiadomości. Wkrótce ma odbyć się rozprawa apelacyjna i Carter może wyjść na wolność. 

Po tej książce spodziewałam się czegoś lepszego, szczególnie, że Kirsty Moseley zdążyła już pojawić się na naszym rynku i zjednać sobie czytelników głównie dzięki "Chłopakowi, który zakradał się do mnie przez okno". Zacznijmy więc może od tego, co mnie tu najbardziej raziło. "Nic do stracenia" mogłoby być dobrą historią, gdyby nie była tak naciągana i...trochę odrealniona. Mam wrażenie, jakby autorka na siłę próbowała zrobić z tego cukierkowatą opowiastkę, o tym, jak jeden wspaniały chłopak może uratować drugą wspaniałą dziewczynę. I tak na dobrą sprawę mogłabym na to przymknąć oko, ale w momencie gdy widzę, jak Anna od razu (dosłownie!) otwiera się na Ashtona, mimo że przez lata nie dopuszczała do siebie nikogo innego, a on się w niej zakochuje po niemal kilku dniach znajomości, to książka traci swój urok, a sama historia staje się płytsza i mało autentyczna. 

Bohaterowie również mnie niemiło zaskoczyli. Oczywiście z wyglądu idealni, cały czas przyciągają uwagę płci przeciwnej. I właśnie to mnie irytowało. Kiedy po raz kolejny czytałam, jak Anne próbowali poderwać kolejni faceci, a tłum dziewczyn ślinił się na widok Ashtona, to odechciewało mi się czytać. Dziwiło mnie zachowanie głównej bohaterki, szczególnie w drugiej połowie, bo w ogóle nie zachowywała się jak osoba, która przeszła piekło, tylko w początkowych stronach widać jej załamanie, później ono niemal znika. Co do Ashtona, autorka przedstawiła go jako zakochanego po uszy idealnego chłopaka, starającego zjednać sobie ukochaną i przekonać ją do siebie.

Jednak muszę przyznać, że ksiązkę przeczytałam niemal błyskawicznie. Autorka w jakiś sposób przekonała mnie do czytania kolejnych rozdziałów, zasiała jakieś ziarno wątpliwości, dzięki czemu "Nic do stracenia" pochłonęłam w ciągu jednego dnia i nie byłam w stanie się od niej oderwać. Akcja jednak nie była dynamiczna, wszystko skupia się tu na relacji dwójki bohaterów, a choć jest wzmianka o Carterze i jakimś niebezpieczeństwo, to jednak wątku sensacyjnego tutaj nie znajdziecie. 

Oj, ciężko mi napisać coś pozytywnego o powieści Kirsty oprócz tego, że czytało mi się ją bardzo szybko i w pewnym stopniu nawet przyjemnie. Ale nic poza tym. Brakuje tu autentyzmu, czyli czegoś co bardzo sobie cenię, jest zbyt cukierkowo - mnie to nie przekonało. Najwidoczniej to nie moja bajka, aczkolwiek z tego co już zdążyłam zauważyć, fani autorki powinni być zadowoleni. 

2 komentarze:

  1. Jeszcze zastanawiam się nad tą książką :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przy takim opisie to ja się nie dziwię, że Ci się zbyt nie podobała xD Opis przypomina jakiś słaby film pokroju "Pamiętnika księżniczki" i innych takich.
    Btwm co tworczynie mają z tymi szesnastkami i siedemnastolatkami? Co druga książka dla młodzieży ma bohaterkę w tym wieku.

    OdpowiedzUsuń