środa, 28 marca 2018

Alice i Oliver - Charles Bock

Alice Culvert ma w sobie prawdziwą moc: jest pełna pasji, niezależna, bystra i prześliczna. Przyciąga uwagę wszędzie, gdzie tylko się pojawi, nawet w gwarnym Nowym Jorku lat 90. – i jest tym zachwycona. Żyje bardzo intensywnie – tym trudniej uwierzyć, kiedy poznaje lekarską diagnozę swego stanu... Tak pełna energii osoba nie może przecież po prostu zniknąć. Życie Alice i jej męża Olivera nagle sprowadza się do jednego: walki o przetrwanie. Para walczy z chorobą, stawiając również czoła meandrom systemu opieki zdrowotnej, dobrym intencjom bliskim i głębokiemu, niebezpiecznemu stresowi, który odpycha od siebie małżonków.

Nowa przejmująca LOVE STORY XXI WIEKU - tak głosi napis na okładce. Szczerze powiedziawszy, widząc taką opinię, podchodzę do książki z większą rezerwą. Bo wydaje się to zbyt pięknę, żeby było prawdziwe.



Nie wiem, na ile był to efekt miejscami zamierzony, na ile moje własne odczucia, ale jak dla mnie historia Alice Culvert oraz jej męża jest sucha, brakuje w niej emocji, przemyśleń bohaterów, ich przeobrażeń, zmian w myśleniu, jakichś wniosków, refleksji, do których można dojść w tak trudnej sytuacji - zwykłego dynamizmu. Bo mam wrażenie, jakby cały czas stali w miejscu. Niby jakieś delikatne zmiany zachodzą, ale za poświęcono im za mało uwagi. Autor podaje właśnie tylko suche fakty, opisując (jak dla mnie) w obojętny sposób to, przez co przechodziła główna bohaterka, skupiając się raczej na samych wydarzeniach, problemach, z jakimi musieli się zmierzyć i to zarówno finansowe, ubezpieczeniowe czy te w życiu osobistym. Jak białaczka wpłynęła na małżeństwo Alice i Olivera, ich najbliższych oraz przyjaciół. I muszę przyznać, że jest w tym wszystkim coś autentycznego, jakaś taka naga prawda całego tego "procesu", pozbawiona sztucznej otoczki.

Historia mnie nie porwała. Częściowo winę za to zrzucam na bohaterów, ponieważ choćbym chciała, to nie mogłam się z nimi zżyć, współczuć im, poczuć jakiejś empatii...Nic, kompletnie nic, byli mi obojętni. Więcej czułam do bohaterów krótkich epizodycznych wstawek między rozdziałami, co chyba o czymś świadczy. Alice, jak wynika z blurbu, to kobieta pełna pasji, niezależna, ale my poznajemy ją tylko od momentu, kiedy choroba zostaje już zdiagnozowana, dlatego też brakło mi tutaj kontrastu jej osoby pomiędzy tymi dwoma okresami w jej życiu: przed i w trakcie. W ten sposób autor stworzyłby jej pełniejszy obraz, a tak wyszło blado i nijako. Oliver pod tym względem też nie wyróżnia się niczym szczególnym, jemu również brakło jakiejś głębi, choć mam wrażenie, że jego postać wypada nieco lepiej.

Charles Bock uwielbia się rozpisywać. I muszę powiedzieć, że w pewnym momencie stało się to nieco męczące. Jego zdania są długie, opisy obszerne, jakby chciał przekazać czytelnikowi absolutnie wszystko, nie pomijając absolutnie zadnego szczegółu, od pogody na dworze zaczynając i na ustach pielęgniarki kończąc. Doceniam to, naprawdę i nie widzę w tym nic złego, po prostu czasem czytanie przez to stało się nużące i zdarzało mi się przeskakiwać linijki tekstu.

Trudno ocenić książkę, gdzie historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a autor sam w nich uczestniczył i są to jego osobiste doświadczenia. Dlatego też w dużej mierze jest to moja subiektywna opinia, zawierająca to, co mi się podobało, a co troszeczkę mniej, co mi przeszkadzało i mogłoby wypaść lepiej. Pytanie, czy sięgnąć po ksiązke, pozostawiam Wam.

1 komentarz:

  1. Cenię sobie książki oparte na faktach, dlatego to tę pewno sięgnę. 😊

    OdpowiedzUsuń