wtorek, 28 czerwca 2016

Jedyna - Marisa De Los Santos


Eustacia „Taisy” Cleary kochała w życiu trzech mężczyzn: Bena Ransoma – kolegę ze szkoły, swojego brata bliźniaka Marcusa i Wilsona Cleary – uczonego, wynalazcę, podrywacza, milionera i błyskotliwego dupka – swojego ojca. Przed siedemnastoma laty Wilson porzucił żonę i dwoje dzieci dla nowej rodziny. Od tamtego czasu Taisy widziała się z nim tylko raz. A teraz, dwa tygodnie po ciężkim zawale, Wilson wzywa Taisy do swojego domu – w mieście, w którym się wychowała i którego w dorosłym życiu nigdy nie odwiedziła. Taisy szybko się przekona, że Wilson nadal jest oziębły i władczy, a Ben, jej dawny chłopak, wciąż chowa do niej urazę. Mimo wszystko ma nadzieję na odnowienie tej znajomości. Niełatwa okazuje się również relacja z szesnastoletnią Willow, zaborczo zazdrosną o ojca przyrodnią siostrą.

Są takie pozycje, o których się wie, że trzeba je przeczytać, bo coś nas do nich przyciąga. Taka własnie była dla mnie "Jedyna". Od dłuższego czasu się do niej zbierałam i w końcu się udało. 

Na początku trochę trudno było mi się wbić w tę powieść. Jednak z czasem, kiedy pojawia się coraz więcej pytań oraz niewiadomych, człowiek się po prostu zatraca. Kiedy już poznajemy niecodzienne  i mocno złożone relacje pomiędzy rożnymi członkami rodziny, zaczynają pojawiać się pytania i wprowadzane są liczne wątki. Na scenę wchodzą bohaterowie, wspaniale wykreowani, niezwykle autentyczni, rzeczywiści, tacy, których możemy spotkać w życiu codziennym, ponieważ nie są idealni i mają swoje wady. Na uwagę zasługuje również fabuła - przemyślana i wciągająca, widać, że autorka konsekwentnie realizowała swoje plany. Niestety kontrastuje ona z nieco zbyt wolnym tempem akcji. W niektórych miejscach Marisa De Los Santos stawia na zbyt długie opisy przemyśleń Taisy i Wilson, starając się przybliżyć nam ich punkt widzenia, zamiast pozwolić wydarzeniom płynąc swoim tempem.

"Jedyna" nie jest książką prostą, przez którą można sobie ot tak przelecieć, porusza trudne tematy, ale nie nazwałabym ich kontrowersyjnymi. Ta zagmatwana opowieść skupia się głównie na rodzinie, więzach i relacjach, jakie się tworzą pomiędzy jej członkami, sekretami, które stają im na drodze na długie lata i ich zgubnymi konsekwencjami. Ale to także wspaniała historia o sile przyjaźni i miłości, o tym, że warto dawać ludziom druga szansę oraz wierze w lepszą przyszłość. Nie zabraknie chwil melancholijnych, smutnych, przygnębiających, ale pojawiają się i momenty ciepła i radości.

Marisa De Los Santos stworzyła powieść, od której bije realizm i myślę, że wraz ze wspaniale wykreowanymi bohaterami oraz niecodzienną fabułą to własnie czyni "Jedyną" pozycją wartą sięgnięcia. Może i nie jest ona wyjątkowa, może i brak w niej czegoś, ale zmusza do stawiania pytań oraz do głębszych refleksji. 

4 komentarze:

  1. Lubię książki z serii "Kobiety to czytają!" , zatem z przyjemnością przeczytam "Jedyną".

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że mnie raczej nie ciągnie do tej książki. Nie sięgam często po podobne pozycje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Koncept książki brzmi interesująco. Dopisuję do listy TBR ;)


    Zapraszam do siebie
    https://toreador-nottoread.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Tytuł odrobinę mnie zmylił. Myślałam, że Twoja recenzja dotyczy książki Kiery Cass :)
    Myślę, że na razie nie sięgnę, ale dziękuję za możliwość usłyszenia o takiej lekturze.
    Pozdrawiam!

    napolceiwsercu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń